PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=9756}

Star Trek VIII: Pierwszy kontakt

Star Trek: First Contact
7,1 10 865
ocen
7,1 10 1 10865
Star Trek VIII: Pierwszy kontakt
powrót do forum filmu Star Trek VIII: Pierwszy kontakt

teraz już można stwierdzić: PATRICK STEWART nie jest WILLIAMEM SHATTNEREM i nim nie będzie.

A filmy z jego udziałem nie osiągną poziomu naukowej ambicji filmów z JAMESEM T. KIRKIEM.

Szkoda, no ale cóż.
Widać STEWARTOWI pisana była rola w serialu, a nie w filmie, a że SHATTNER się zestarzał, to dano mu tą szansę.

Nie warto.

Tylko dla fanów serialu, nie filmów.

ocenił(a) film na 9
AutorAutor

Jeśli idzie o petykę i rozmach, to są one typowo filmowe jednak, i to w sposób, który na osobach przyzwyczajonych do serialu musi, jak mi się wydaje, robić wrażenie. A jeśli idzie o fabułę, to takie przecież było założenie, by była zbieżna z serialem. Notabene, bez obejrzenia go wiele smaczków umknie podczas oglądania filmu.

ocenił(a) film na 8
AutorAutor

Nie mogę się z Tobą zgodzić. Jest to świetny thriller sci.-fi. Przede wszystkim klimatyczny i mroczny. Nie jest naszpikowany akcją jak poprzednie części.
Patrick Stewart nigdy nie miał być Williamem Shatnerem. Są to zupełnie dwie odmienne osobowości. Oczywiście mają wspólne cechy: niezależność, pewną "dozę szaleństwa", nieprzewidywalność. Ale właśnie dlatego byli wybrani jako kapitanowie najlepszego statku Federacji.

A sam film nie jest Tylko dla fanów serialu. Sporo ludzi, którym pokazałem Pierwszy Kontakt odbierało go bardzo pozytywnie (pomimo negatywnego nastawienia do serii Star Trek).

Pozdr.

P.S. Warto. I to bardzo.

ocenił(a) film na 9
Cypisek_syn_rumcajsa

Zgadzam się w pełni z przedmówcą. Picard i Kirk to dwie kompletnie odmienne osobowości (podobno Gene powiedział kiedyś że to Picard jest jest jego naj ulubionym kapitanem i wzorem - chociaż nie wiadomo ile w tej plotce prawdy).Kirk był o wiele bardziej emocjonalny, a Picard kierował się rozumem (chociaż w tej części tego nie widać, z powodów poprzednich przeżyć z Borg i chęci zemsty na nich). Naukowa ambicja?? Właśnie wszystkie seriale i film z załogą Picarda reprezentują o wiele wyższy poziom naukowy niż części z Kirkiem.

Ale i tak obu lubię ;P

Cypisek_syn_rumcajsa

Ja jako nie fan Star Treka oceniam filmy na 5. Kiedyś za dzieciaka oglądałem serial trochę. Długo się zabierałem za jakiś film pełnometrażowy Star Trek nie licząc tego z 2009 r. I w końcu wczoraj obejrzałem Pierwszy Kontakt. Jak dla mnie słaby.
Zacznę od efektów i ogólnie wyglądu planu itp. Efekty w kosmosie ujdą, aczkolwiek Enterprise mogli lepiej zrobić bo te migające diody itp wyglądały jak w modelu z klocków lego. Fajnie wygladały te panele dotykowe w komputerach. DO wyglądu Borgów nie będę się przyczepiał. Reżyser miał taką wizje i niech mu będzie. Wygląd tego niby miasteczka gdzie mieściła się rakieta jest fatalny. Widać że wszystko sztuczne.
co do pozostałych rzeczy to Zefram Cochrane.. hmmm ten jego alkoholizm itp od razu obrzydziło mi film. OSoboście nie przepadam za tego typu humorem a Sci Fi traktuję z powagą. W tym sensie że jeżeli się mówi o tym że ktoś przerabia rakietę w której był głowice nukelarene, na rakietę która ma go wynieść w kosmos i ukazany jest jako alkoholik itp to porażka. Juz nie chodzi o alkoholizm ale Cochrane zachowywał się jak poprostu zwyczajny głupek. A tacy ludzie nie latają rakietami. Wiem że naukowcy mają pewnie swój świat ale nie wygląda on tak jak ten Cochrean'a.

Co do spotkania z obca cywilizacją czyli z tymi poszukiwaczami spodziewałem się czegoś więcej. Jakiejś na początku tajemniczości itp coś jak w filmie CONTACT.

Pewnie zbyt chaotycznie to wszystko opisałem. Ale tak jak pisałem. Nie jestem fanem startreka więc pewnie nie odkryłem tej głębi, którą widzieli fani, dla tego też moja ocena to 5 :))

AutorAutor

Pewnie, że nie jest Shattnerem, przecież nie gra Kirka tylko Picarda. Ja tam żadnych obiekcji do niego nie mam. Wychowałem się na serialu Nowa generacja, więc do Picarda mam szacunek, obydwóch kapitanów lubię tak samo.

Gelu_2

PATRICK STEWART nie jest WILLIAMEM SHATTNEREM i nim nie będzie.

No pewnie że nie bedzie bo kirk był tylko jednen i był on najlepszym kapitanem !!!
Ale nie można ich porównywać bo ich losy dzieją się w całkiem innym czasie i problemy są też inne!!!A na głowe i tak ich powala mr Spock :)
A że jakoś wypadają w filmach przeciętnie to się nie dziwuje...Przecie prawie każdy aktor występujący w ST filmowych był typowym aktorem serialowym i do tego zaszufladkowanym na stałe i gdzie mieli szukać większego doświadczenia i innych ról?
Dlatego nie można tu gadać o ich talentach bo to nie logiczne OoO

pawelekxxxx

przeciez to Stewart jest lepszy Kirkiem :D ludzie co za bzdury wypisujecie ;)

_Rayearth

Jedni wolą kowboja w kosmosie, inni wolą intelektualistę, co broni Federacji czytając antyczną literaturę. De gustibus. Nie rozumiem podniecenia i oburzenia założyciela wątku, bo poziom aktorstwa obu panów wcale nie jest różny. Różne są tylko ich postaci.

ocenił(a) film na 8
jedzoslaw

W zasadzie zgadzam się z twoim zdaniem, ale ja nie uważam, że Kirk był tylko "kowbojem". W wielu odcinkach wykazywał się sprytem i inteligencją, a nie tylko siłą mięśni. Oczywiście nie znaczy to, że jestem wrogiem Picarda- wręcz przeciwnie, również bardzo go lubię.

annas_filmweb

Użyłem określenia "kowboj" nie w celu zadrwienia z Kirka. Kirk właściwie stworzył flagową postać dzielnego Ziemianina, z którego Ludzie są dumni. Ma urok, inteligencję, klasę i odwagę, natomiast jest to typ bardzo "amerykański"- jest to typ dzielnego pioniera rodem z westernów. Do tego działa on w ścisłym tandemie ze Spockiem, który jest może nie tyle jego antytezą, ile uzupełnieniem. Z Picardem sytuacja jest inna. To typ bardzo "europejski", zakorzeniony z jednej strony w tradycji i pełen wierności zasadom, które wyznaje, z drugiej zaś strony niepokorny. Nic dziwnego, że jest Francuzem- on nosi w sobie wszystkie najlepsze cechy oświeceniowego intelektualisty z doby francuskiej Rewolucji: wierność cnotom, ale i rozumny krytycyzm wobec wszelkich przejawów obskurantyzmu. Kirk jest raczej człowiekiem wierzącym- w jednym odcinku "ST:OS", gdzie kapitan i jego załoga spotykają Obcego, który w czasach starożytnych wylądował na Ziemi i był czczony przez Greków jako bóg Apollo, Kirk wypowiada zdanie: "Ludzkość nie potrzebuje już bogów. Wystarczy nam jeden". Picard szanuje, co prawda, wierzenia religijne napotykanych Obcych, ale prywatnie odnosi się niechętnie do kultów religijnych. Być może nie jest w 100% ateistą, bowiem napotykając na tak wiele tajemnic Kosmosu trudno być całkowicie pozbawionym wiary w transcendencję, ale na pewno jest agnostykiem, z całą stanowczością krytykującym religijność. Nie tworzy też z nikim tandemu na zasadzie Kirk-Spock. William Riker, jego pierwszy oficer jest mu w pełni oddany, a sam dorównuje w odwadze i inteligencji swojemu kapitanowi, jednak ich stosunki są bardziej formalne i oparte na obustronnym szacunku, niż serdeczne. Jako Amerykanin Riker ma coś z Kirka, ale jednak brakuje mu Kirkowej klasy. Kirk i Picard bardzo się po prostu różnią, ale żaden nie ustępuje drugiemu w inteligencji czy odwadze. Pochodzą jedynie z różnych kręgów kulturowych.

ocenił(a) film na 8
jedzoslaw

Świetna analiza, sama nie ujęłabym tego lepiej! Szczerze mówiąc, ja nie uważam, że określenie "kowboj" jest obraźliwe, wręcz przeciwnie, ale wiem, że wielu ludzi w ten sposób go używa, dlatego się tak oburzyłam.

ocenił(a) film na 8
AutorAutor

Nie zgadzam się!
Picard FTW! NG = zdecydowanie najlepszy okres sagi!!!

AutorAutor

Poza tym, co napisałem wcześniej: AutorAutor ocenia Patricka Stewarta powołując się na ten film, a nie na serial. Mam z kolei wrażenie, że ocenę serialu "Star Trek: Next generation" tworzy on na podstawie filmu "First contact". Tymczasem jest to myślenie błędne. Otóż, filmy długometrażowe z Picardem są słabsze zarówno od serialu "ST:NG" jak i od "Star Trek Oryginal Series" oraz filmów długometrażowych z Kirkiem. Ale jednak serial "ST:NG" pod względem naukowym i pod względem głębokości problematyki całkowicie dorównuje filmom i serialowi z Kirkiem, a czasem nawet i je przebija.

Reasumując i przedstawiając w formie graficznej, moim zdaniem: FP< FSK ≤ SP

gdzie:

FP - filmy z Picardem
FSK - filmy i serial z Kirkiem
SP - serial z Picardem

Patrick Stewart znakomicie sprawdza się w swojej roli charyzmatycznego kapitana okrętu: niezłomnego, inteligentnego i niezwykle odważnego. Nie miał zbyt dużej okazji, by to pokazać w filmach długometrażowych, ale w serialu pokazuje cały wachlarz swoich umiejętności. AutorowiAutorowi radzę zatem zapoznać się z "ST:NG".

ocenił(a) film na 8
jedzoslaw

Dodam jeszcze fakt, że na www.startrek.com w głosowaniu na najlepszego kapitana wszech czasów wygrał właśnie Jean-Luc Picard. To tak jako ciekawostka.

Scimitar

Właściwie, nie dziwię się. Wielu fanów bardzo szanuje Kirka, ale myślę, że głównie z powodu kultowości pierwszego ST, przy równoczesnym życzliwym przymknięciu oka na słabości TOS. Picard natomiast to pierwszy kapitan renesansu "Star Trek": to właśnie od niego zaczęła się kontynuacja całej historii w postaci TNG, który to serial dał nowe wzorce dla ST, kontynuowane przez kolejne kilkanaście lat. Lubimy Kirka, ale dla wielu młodszych fanów "Star Trek" to przede wszystkim charakterystyczny łysy kapitan i jego brodaty pierwszy oficer.
TOS to kultowe, choć archaiczne początki, natomiast TNG to reaktywacja legendy, która stworzyła standardy dla baśniowego, ale potem dojrzałego i mrocznego DS9, efektownego i miejscami naiwnego VOY oraz (podobno) słabego ENT. To TNG, a potem DS9 i VOY tak naprawdę otworzyły świat ST dla większej grupy odbiorców, poszerzając grono fanów tego uniwersum. Bez Picarda i TNG "Star Trek" byłoby tylko niszową ramotką.
Ma także swoje znaczenie wybór na kapitana Europejczyka zamiast Amerykanina. Kirk był po prostu amerykański pełną gębą, co nie zawsze musiało dobrze robić dla popularności serialu na świecie (nawet, jeśli TOS jawnie krytykował XX-wieczną "amerykańskość" i jej efekty uboczne). Francuz Picard nie narzucał już takich skojarzeń, dzięki czemu stał się kapitanem bardziej "uniwersalnym". Tym samym, także i nowy "Star Trek" stał się bardziej uniwersalny i nie zmienił tego nawet powrót do schematu kapitanów pochodzących z USA (Sisko, Janeway i Archer, choć warto nadmienić, że Sisko był Afroamerykaninem, a Janeway kobietą, zatem stary schemat kosmicznego kowboja nie został już przywrócony, zaś biały Amerykanin Archer nie ma charyzmy porównywalnej z Kirkiem).

ocenił(a) film na 8
jedzoslaw

Zgodzę się w całości z tym, że gdyby nie TNG, Star Trek nigdy nie stałby się tym czym jest dzisiaj. Szanuję TOS i nie przeszkadzają mi ani przestarzałość ani cienkie efekty specjalne. To ma swój urok. Jeśli ktoś kojarzy taką perełkę jak Forbidden Planet z 1956, to wie jaki klimat mają takie filmy. TNG było po latach próbą kontynuacji legendy i próbą całkowicie udaną. 1987–1994 + filmy z załogą Enterpride D mówi samo za siebie. Sukces Picarda jako postaci powstał w zasadzie dzięki temu, że Patrick Steward był na planie bardziej sobą niż gdziekolwiek indziej, czy na na Brodway'u czy w teatrze. Aktor niesamowicie inteligentny, oczytany, miłośnik Shakespera'a. Jego cycaty i zamiłowanie do książek, sztuki w TNG nie jest inscenizacją. To jest po prostu on, przeniósł do tej postaci bardzo wiele z prywatnego życia. I dzięki temu stał się tak naturalny i lubiany. A wszystkim tym, którzy chcieliby na siłę drzeć koty między TOS i TNG polecam dokument Shatnera do obejrzenia na Youtube "Captains". Materiał, który pokazuje jak znakomite są prywatne relacje Williama Shatnera i Patricka Stewarda (prywatnie są przyjaciółmi), podobnie jak z innymi odtwórcami ról znanych kapitanów z ST, Janeway, Sisko, Archer.

Scimitar

Oczywiście, w żadnym razie nie próbuję tworzyć jakiejś rywalizacji między kapitanami. Wszyscy byli świetni w swoich rolach, a jeśli chodzi o TOS to mój stosunek do tej serii jest dokładnie taki, jak Twój. I jak najbardziej zgadzam się w kwestii Picarda- jego charyzma, inteligencja i odwaga to nie tylko zasługa scenariusza, ale i samego Patricka Stewarta. Po prostu nie można sobie wyobrazić innego aktora w tej roli. Dzięki niemu Picard stanowi punkt odniesienia dla "Star Trek" po epoce TOS i godnie przejmuje stanowisko od "klasycznego" już Kirka. Echa przygód załogi Kirka pojawiają się w każdej serii, ale dla wielu fanów to Picard i jego załoga są punktem odniesienia. Osobiście, trudno mi sobie wyobrazić kolejne telewizyjne serie (jeśli wreszcie powstaną) bez powiązania z TNG. ENT zrobił ten błąd i poniósł niemal klęskę, filmy Abramsa cieszą przede wszystkim publikę popcornową. Jeśli ma powstać kolejny serial ST to powinien czerpać z tego, co wypracował TNG i DS9, albo wprowadzić nowego kapitana na miarę Picarda czy Kirka- ale chyba na to się nie zanosi.

ocenił(a) film na 8
jedzoslaw

3 x TAK !!!

ocenił(a) film na 8
jedzoslaw

Ja osobiście byłbym zachwycony gdyby załoga TNG nie przeszła tak szybko na emeryturę, chętnie obejrzałbym jeszcze jakiś film z nimi :P Oglądając końcówkę Nemesis miałem wrażenie, że może to nie będzie ostatni film, ale niestety. W Nemesis była scena na końcu, którą wycieli. Scena, która pokazuje jak Riker opuszcza Enterprise by dowodzić własnym statkiem, razem z nim według http://en.memory-alpha.org odeszła z Enterprise również jego żona Troi. Data wyleciał w powietrze na pokładzie Scimitara, więc niestety załoga się posypała.

Scimitar

Ja także mam nadzieję, że przygoda z J.J.Abramsem to tylko ślepa uliczka rozwoju ST, jak wcześniej ENT, który okazał się niewypałem. Dobrze, że facet miał na tyle pokory, że stworzył rzeczywistość alternatywną, dzięki czemu nie naruszył kanonu. Z całym szacunkiem dla jego filmów- są świetnie zrealizowane i spektakularne, ale niestety płytkie dla kogoś, kto oczekuje przekazu, jakiego nie brakowało w dawnym ST. Bo pamiętajmy, że efekty nie muszą wcale wykluczać przesłania- wiele znakomitych odcinków DS 9 oraz niektóre w VOY były naprawdę efektownie zrealizowane, jak na serial telewizyjny, a przy tym zmuszały do używania mózgu. I też żałuję, że skończyło się na "Nemesis". Zauważyłem nawet, że gdy mowa o nowym ST Abramsa to jakby celowo milczy się o filmach z Picardem. Filmy Abramsa odnoszą się do TOS i gdy teraz czytam artykuły na ich temat to większość skupia się na historii i specyfice serialu, który dał podwaliny pod obecny przebój kin. I prawie ani słowa o tym, kto i jak odkurzył oraz ożywił tę ramotę- przecież nie zrobił tego Abrams, ale przede wszystkim sam Roddenberry i jego TNG oraz następcy w postaci DS9 i VOY Bermana & spółki! Tymczasem czyni się Abramsa niemalże wskrzesicielem TOS- tylko dlatego, że występują tam postacie z serialu.
Ostatnio odświeżyłem sobie "Rebelię" i właśnie "Nemesis"- odkryłem te filmy na nowo i stwierdziłem, że swoją formą niewiele ustępują Abramsowi- w końcu, między ostatnim filmem z Picardem a pierwszym filmem Abramsa mija zaledwie 7 lat. I marzę o powrocie do ST z rzeczywistości post-VOY, którą reprezentował "Nemesis". Film ten posiadał nawiązania i sugestie, iż stanowi on koniec historii załogi Picarda. Ale przecież nic straconego- wprawdzie Data zginął, a Brent Spiner ma już dość tej roli (choć zastąpił go android-kopia), ale co stoi na przeszkodzie stworzyć epicką opowieść łączącą wydarzenia z trzech serii? Może admirał Janeway wyśle na tajną misję Picarda i jego ponownie zebraną załogę, a ten przepadnie bez wieści? Może Borg nie został całkowicie zniszczony, a posługując się transwarp niedobitki Kolektywu dotarłyby do Kwadrantu Gamma w celu asymilacji Dominium, czemu Picard starałby się zapobiec? Na pomoc wyruszyłby Riker i jego USS Titan, nowy Defiant z Worfem na mostku oraz Voyager pod dowództwem Tuvoka. Oczywiście, wszystkich ciekawi los kpt. Sisko, który przebywa wśród Proroków- może właśnie byłby to ten moment, w którym Sisko powróci? Jest bardzo wiele możliwości, zresztą powstało już wiele podobnych literackich apokryfów. Dziwię się, że porzucono wypracowany i tak dobrze utkany kanon na rzecz czegoś zupełnie obcego i niesprawdzonego.

ocenił(a) film na 8
jedzoslaw

Jest wiele sposobów na wykrzesanie na prawdę dobrego scenariusza. Trzeba tylko chcieć. Jest mnóstwo noweli, które nigdy nie były zekranizowane. Nawet Shatner pisał przecież nowele Star Trek, o ile dalej tego nie robi. Jest mnóstwo opowiadań i historii typu fan-made, które również dają wiele możliwości. Problem jest niestety dużo szerszy i dotyczy ogólnej komercjalizacji i przerostu formy nad treścią w kinie. Film SF ogólnie zmierza w kierunku - dużo efektów - mało przekazu.

Ja osobiście Star Trek ceniłem zawsze za to, że nie jest to kino dla bezmózgich fanów strzelanin laserowych. Spotkałem się kiedyś z taką opinią, że Star Trek to nuda, walki w kosmosie są rzadkie, nic się nie dzieje, żadnych strzelanin, wybuchów i tylko gadanie i gadanie. Pozostało mi tylko uśmiechnąć się z politowaniem. Dobrze byłoby, żeby nowe wizje Star Treka czerpały to co najlepsze z tradycji. Były nasączone problematyką natury filozoficznej, moralnej, egzystencjalnej. Tak jak było np w TNG. Wiadomo, że odpowiednia otoczka musi mieć swoje miejsce w filmie SF. Ale nie może zdominować przekazu. Mam nadzieję, że ta komercjalizacja nie zniszczy Star Treka i tego co jest w tym świecie wyjątkowe. Na razie niestety po filmach Abramsa mam mocno mieszane odczucia.

Scimitar

Podzielam Twoje zdanie. Oczekuje się od s-f przede wszystkim akcji i emocji. Takie, niestety, panuje mniemanie na temat science fiction, i to począwszy od pierwszej powieści s-f w postaci "Frankensteina" M.Sheley- wszyscy widzą przede wszystkim monstrum o wielkim czole, a mało kto wie, iż powieść ta stanowiła rodzaj traktatu filozoficznego. Science fiction to gatunek, który od samego początku stawiał sobie za cel przekazanie ważnych prawd oraz refleksję na tematy uniwersalne. Uniwersum "Star Trek" nie jest może dziełem na miarę Asimova czy Dicka, ale w tej pop-kulturowej otoczce kryje się prawie zawsze jakaś głębsza refleksja. Niestety, komercja jest po stronie Abramsa i Lucasa, ale poprzednie filmy ST z udziałem załogi Picarda udowodniły, że da się zrobić dobre widowisko bez całkowitej rezygnacji z zadawania ważnych pytań. Co prawda, i tak nie dorównywały pod tym względem serialowi, ale jednak miały większy ładunek refleksji i klimatu ST niż filmy Abramsa. Mimo wszystko.

ocenił(a) film na 8
jedzoslaw

Owszem. Dlatego u większości ludzi jakich znam z mojego rocznika, a jestem z 80, obserwuję pewną ciekawą tendencję. Mianowicie chęć i zamiłowanie do kopania w przeszłości kina czy muzyki. Cofania się i odkopywania rzeczy z lat 80 i ogólną fascynację tym co jest retro. I nawet wśród młodszych, bardziej oczytanych i inteligentniejszych ludzi jest to również widoczne. Umysły tych osób są po prostu niekompatybilne z tym co oferuje obecna pop-kultura. Niektórzy spadek poziomu kina science-fiction tłumaczą tym, że jest to po prostu nieuniknione. Większość w tym temacie została już w zasadzie powiedziana i nie można w nieskończoność powielać schematów i wzorców. Ja z tym nie do końca się zgadzam. Sama teza czysto technicznie jest prawdziwa. Ale nie przesadzajmy. Wyobraźnia jest nieograniczona i zawsze można stworzyć coś takiego, żeby miało to "coś". Większość winy za to jaki kształt przybiera masowa pop-kultura ponoszą niestety sami odbiorcy. Jeśli kręcony jest szmirowaty film oparty na efektach specjalnych i beznadziejnej grze aktorów, to dlatego, że jest na to popyt. Ludzie rezygnują z myślenia, refleksji, ewolucji emocjonalnej i umysłowej. A dążą do bezmózgiej rozrywki, w której gra świateł i dźwięków stymuluje mózg i zapewnia poczucie relaksu, zaskoczenia, odprężenia. Dziś po to ludzie chodzą do kina. Po to są głównie te wszystkie IMAXy i 3D.

Scimitar

Zgadzam się, tym bardziej, że sam jestem z rocznika 1980 :) Są jeszcze ludzie, którzy oczekują od s-f czegoś więcej. Oczywiście, kino czysto rozrywkowe też jest potrzebne, choć czasem jest mi trudno zrozumieć fascynację filmami w rodzaju "Transformers", które są rozrywką w istocie dziecinną- co prawda, to w dużej mierze kwestia nastawienia i świadomego wyłączenia mózgu, ale przecież nie wszyscy idą na takie filmy ze świadomością ich zawartości. To wymaga jednak pewnej dojrzałości, której chyba trudno oczekiwać u nastolatków. Oznacza to, że widzowie karmieni taką rozrywką najchętniej sięgną po Abramsa i Lucasa, a filmy bez powszechnej rozwałki to nie będzie dla nich nic ważnego. W końcu, kiedyś nawet "Gwiezdne Wojny" będą dla niektórych z nich zbyt "przegadane", bo przecież kino nowej przygody, w tym także filmy o dr. Jonesie i tak wymagały więcej myślenia niż niektóre z przebojów multipleksów. "Gwiezdne Wojny" mają jednak dokładnie utkane uniwersum, z jego historią i polityką oraz mniej lub bardziej skomplikowaną psychologią postaci. Może się kiedyś zdarzyć, że w "kosmicznym" konflikcie między ambitną rozrywką a pop-cornem stare "ST" stanie ramię w ramię obok starego "SW", które okaże się zbyt "przegadane" dla pospolitego zjadacza kukurydzy.
Poza tym, jeszcze raz trzeba podkreślić, że w prostej, efektownej rozrywce nie ma w sumie nic złego, jeśli tylko ma się świadomość jej wad i umie się przymknąć na nie oko. Czasem ma się ochotę po prostu odmóżdżyć i jest to naturalna potrzeba. Chodzi jednak o to, aby znać proporcje.

ocenił(a) film na 8
jedzoslaw

Jeżeli chodzi o "Transformers", skoro już ten temat został poruszony, to jedyny właściwy Transformers, to "Transformers The Movie" z 1986 r. Pełnometrażówka okraszona fantastycznym soundtrackiem z wykonaniu gównie Stan'a Bush'a. Piosenki takie jak "The Touch" i "Dare". Niezapomniany klimat. I nawet ten film ma koneksję ze Star Trekiem, bo głos Galvatrona w tym filmie podkładał Leonard Nimoy ;) Mało kto obecnie pamięta ten film, to już klasyka. Tak, zgodzę się. Być może przyjdzie taki czas, że fani SW i ST staną ramie w ramie w obronie tego co kultowe i klasyczne. Nie miałbym nic przeciw. I oczywiście w zwykłej, "odmóżdzającej" nie ma nic złego. Najważniejsze jest jednak to, by producenci i reżyserzy dawali możliwość wyboru. Ilość filmów na poziomie i filmów dla rozrywki powinna być zbalansowana, każdy wybiera to co chce i wtedy jest ok. Ale jeśli do wyboru są tylko filmy napisane i nakręcone na kolanie, to jest źle.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones